Strona w trakcie Redesignu.

Autor: 12:00 am DZIAŁ PUBLICYSTYKA, Recenzje

Jaden Smith – Syre (2017), recenzja Łukasza Krajnika

Oto widać dziecko. Zrodzony z burzliwego związku Twittera oraz Instagrama młodzieniec, kombinuje jak znów być na ustach wszystkich. Chłopak zdaje sobie sprawę, że tym razem musi przebić swoje dotychczasowe wyczyny. Targająca nim burza myśli niemal rozsadza bujną czuprynę. Syn znanego ojca dokonuje szczerego rachunku sumienia. „Byłem już gwiazdą kina familijnego, dorosłym aktorem i przeciętnym projektantem mody. Kimże więc jeszcze nie byłem?”. Echo kluczowego pytania brzęczy mu w bębenkach jeszcze przez trzy kwadranse, gdy nagle duch Archimedesa nawiedza jego percepcję. „Już wiem. Nie byłem jeszcze dobrym raperem”.

Dziecko wydaje na świat SYRE – ponad godzinny, hip-hopowy epos, bombardujący słuchacza dziesiątkami pomysłów, podsumowujących wszystkie gatunkowe tendencje ostatniej dekady. Poszczególne kompozycje przywodzą na myśl m.in. barokowe rozpasanie Kanye Westa, magnetyczną melodyjność Kid Cudiego i jego następców, a nawet intensywność trapowych trendów minionych miesięcy. Intertekstualna orgia sprawia ogromną przyjemność tzw. „kumatym” – odbiorcom, którzy encyklopedyczna wiedzę nt. czarnych rytmów mają w małym palcu. Jaden wykazuje się godnym podziwu wyczuciem w żonglowaniu dobrami popkultury i sklejaniu różnorodnych puzzli w koherentną całość. Problem pojawia się gdy spróbujemy ocenić kreatywność syna Willa Smitha, poza kontekstem pastiszowego kunsztu. Skupiony na reinterpretacji znanych i lubianych motywów, bohater tej recenzji zapomina o posypaniu postmodernistycznego dania szczyptą oryginalności. Jego album oferuje ekscytującą, lecz wyraźnie odtwórczą wizję, stawiającą rapera w roli zapalonego fana, a nie autora z krwi i kości.

Dziecko zadziwia młodzieńczą energią, którą potrafi zarazić nawet największego sztywniaka. Głód wrażeń wyraża w mikrofonowej agresji, pomagającej mu w ujeżdżaniu mozaikowych podkładów. Ten niegdyś bezbarwny outsider show-businessu, przepoczwarzył się w charyzmatycznego, scenicznego łobuza, zdolnego do porwania tłumów. Tym trudniej jest mi więc przyznać, że niezachwiana pewność siebie ma również skutki uboczne. Smith zbyt mocno wierzy w potęgę estradowego cwaniactwa, mającego przykryć wszystkie mankamenty niedopracowanego rzemiosła. Karate Kid nie ma jednak brawury Lou Reeda i dlatego średnio mu wychodzi zniwelowanie niesmaku, jaki wzbudzają np. niedojrzałe, pseudo-retrospektywne teksty czy miałkie, autotune’owe serenady.

Dziecko(jak każdy celebryta z dobrego domu) cierpi także na intensywny przerost ego, motywujący do porwania się z motyką na słońce. Żądza stworzenia arcydzieła popycha go do pracy nad skomplikowanymi konceptami, do których jeszcze nie dorósł. Nastolatek z LA zapomina o tym, że nawet jego idole nie zaczynali swych karier od „My Beautiful Dark Twisted Fantasy” czy „Man on the Moon”, a raczej latami szlifowali umiejętności, oddając się mniejszym projektom, przygotowującym ich do przyszłego opus magnum. Tymczasem Jaden marzy o „Ulyssesie” w wieku licealnym.

Co więcej, dziecko nie grzeszy choćby odrobiną poczucia humoru. Wypluwa z siebie kolejne, głębokie wersy z prędkością karabinu maszynowego, przygniatając słuchacza konceptualną narracją, próbującą spiąć klamra istotę człowieczeństwa, problemy egzystencji i skomplikowane sprawy sercowe. Rymowany Bildungsroman jest jednak zbyt nadęty, by można go było bezproblemowo strawić. Należy oczywiście pochwalić interesujący wybór tematów, ale też zganić mało atrakcyjne wykonanie. Gdy głębia przemyśleń zbyt często zahacza o Facebookowe mądrości, potrzebna jest chwila oddechu w postaci szczypty dystansu do filozoficznych zapędów. Natomiast, Jaden każe nam brodzić w przeintelektualizowanym sosie właściwie bez przerwy.

SYRE to godny uwagi projekt ambitnego nastolatka, który po kilku latach medialnej działalności w końcu pokazał światu drzemiący w nim potencjał. Twórca umie zjednać sobie publiczność przykuwającą do głośników charyzmą oraz elastycznością, pozwalającą na swobodne surfowanie po krawędziach rozmaitych stylistyk. Natomiast religijna wierność artystycznym inspiracjom, powstrzymuje mnie przed całkowitym docenieniem tego krążka. Smith Junior tkwi w czyśccu, czekając na bilet do artystycznego raju. Oczywiście, jeśli będzie dalej stawiał równie śmiałe kroki jak dotychczas, to ma szansę na tę przeprowadzkę naprawdę niedługo.

(Visited 14 times, 1 visits today)
Tagi: Last modified: 10 grudnia, 2017
Close
%d bloggers like this: