Strona w trakcie Redesignu.

Autor: 12:00 am DZIAŁ PUBLICYSTYKA, Recenzje, Relacje

Niech zabrzmią syntezatory! KAMP! na scenie warszawskiego klubu Niebo.

Warszawski Klub Niebo. Wracam w to miejsce jak bumerang – wyciągając prostą średnią jestem tu praktycznie co miesiąc. Tego wieczoru ma tu zagrać KAMP! czyli trio stworzone w Łodzi przez: Tomasza Szpaderskiego, Radosława Krzyżanowskiego oraz Michała Słodowego. Pamiętam ich kapitalny set podczas Opener’a w 2013 roku na scenie Red Bull, która zainstalowana była jeszcze wtedy na terenie campingu. W niecały rok po wydaniu pierwszego albumu, synth – popowe kawałki nadal brzmiały świeżo a dodatkowo doskonale wpisywały się w klimat tego dnia festiwalowego. Ponownie urzekli mnie swoją energią podczas finału imprezy Żywiec Męskie Granie w 2017 roku. Wykonali wtedy także świetny remake piosenki Brodki Dancing Shoes a wielu mówi, ze to dzięki niej KAMP! zostało bardziej rozpoznawalne w ramach polskiej sceny elektronicznej. Mogę śmiało powiedzieć, że między innymi te koncerty miały wpływ na to, że muzyka chłopaków jest systematycznie zapętlana na moich słuchawkach.
Czy 'tylko’ powyższe zadecydowało, że na godzinę przed jego rozpoczęciem wygospodarowałam wolny wieczór aby wziąć w nim udział? Dzień przed koncertem
w Wawie, na fp chłopaków pojawiła się informacja, że jest to ostatni koncert w dotychczasowej formule a dodatkowo chwilę wcześniej pojawiły się już zajawki z nowego projektu BESKRES – który docelowo ma zastąpić KAMP! Dj Set (obecni m.in. na ostatnim Technoranku w warszawskim AIOLI). I tak właśnie postanowiłam, że i tego wieczoru nie może mnie zabraknąć pod sceną…

Czy pośród dźwięków syntezatorów, aparatów perkusyjnych i fali kolorów, które są nieodłącznym elementem koncertów KAMP! zastanawialiście się kiedyś jakie przesłanie mają piosenki oraz jaka tematyka jest w nich poruszona? Mnie osobiście najczęściej porywa chill i bit w ich numerach dlatego w tej relacji postanowiłam nieco zagłębić się nie tylko w sferę muzyczną ale także poruszyć nieco ich warstwę tekstową…

Zacznijmy więc od Cairo. Początek numeru to pulsujący wstęp i ledwie słyszalne w tle chórki (tworzone na koncercie przez Radka). Piosenka o Kairze, jako miejscu tajemniczego i jedynego spotkania. Nie jest tu określone wprost czy dotyczy ono dwójki ludzi czy może jest to przenośne określenie na zetknięcie się słuchaczy po raz pierwszy z muzyką zespołu (piosenka pochodzi z debiutanckiej płyty więc miałoby to sens). Utwór jest zapowiedzią dobrych chwil – Hold on to the world you’ve been dreaming of, /Comes close to you (to you, to you) – idealnie pasuje na utwór otwierający koncert. Dodatkowo muzyka zespołu ma nam wniknąć do podświadomości i zostać tam na dłużej. Niewątpliwie takie zjawisko obserwuję patrząc z boku sceny na falującą w rytm muzyki publikę. W tle śpiewającego Tomka widać uniesione do góry ręce Radka i Michała – jak można się było spodziewać, nawiązują oni w ten sposób kontakt z fanami przez większą część koncertu…

A teraz będzie piosenka do tańca – pada ze sceny a za chwilę widzimy już wielki napis na ścianie – tak, to właśnie MAÑANA (Nothing is really there). Piosenka opowiada pewną historię – początkowo próbujemy ukryć wstyd i słowa, które nie przychodzą nam łatwo. Chcemy uciec od prawdy- w tym wypadku można tu odszukać odwołanie do rozstania się dwójki ludzi. W miarę jak narasta warstwa muzyczna utworu, próbujemy być przekonywani – poprzez powtarzane jak mantra słowa- nic nie istnieje tu naprawdę…Nie ma zatem sensu czekać na inny obrót spraw, nie ma sensu czekać aż nowy dzień coś zmieni – jeśli ta osoba jest już dawno poza naszą głową, nic nie będzie już takie samo. W refrenie utworu słychać zapętlone bity, które w końcowej fazie utworu zmieniają nieco swój charakter na łagodniejszy, wyciszający…

Zupełnie odwrotne przesłanie płynie z kolejnego utworu Kitsune – Ken. Sama jego tajemnicza dość nazwa została zaczerpnięta od zabawy analogicznej do popularnej
u nas kamień – nożyce – papier , to może poniekąd tłumaczyć niektóre wersy utworu.
To wołanie o wybaczenie, o próbę naprawienia zniszczeń, które miały miejsce w przeszłości. Osoba ukochana rośnie tu do rangi powietrza, bez której nie można żyć. Całość numeru numeru jest jakby opleciona dźwiękami podobnymi do tych rozwiniętych w latach 80- tych. Nie zaskakuje także to, że tematyka miłosna od zawsze wpisywała się w kanon muzyki electropopu. Warstwa muzyczna rozwija się wraz z postępowaniem numeru. Z tego co pamiętam, to właśnie przy tym utworze na sam koniec nastąpiło największe szaleństwo nie tylko pod ale i na scenie. Później łagodne zakończenie…

Słyszę już pierwsze dźwięki mojej ukochanej piosenki – wjeżdża Melt. Scena przybiera kolor zieleni, Tomek staje teraz za syntezatorem i tak odśpiewa pierwszą partię utworu, żeby chwilę później przenieść się z powrotem na środek sceny a właściwie przed nią – na stojący w centralnej części głośnik. Tekst jest dla mnie mocno zawiły i myślę, że tylko chłopaki byliby w stanie w pełni objaśnić jego znaczenie. Utwór jest wyraźnie podzielony na dwie części – pierwsza powoli nadaje tempo i wprowadza słuchacz w pewnego rodzaju trans. Mniej więcej w połowie utworu następuje zmiana linii melodycznej – następuje przełamanie tekstu a całemu numerowi nadana jest zupełnie inna energia. Jakby skumulowana w jego pierwszej części. Uwielbiam takie numery, gdzie po kilkukrotnym przesłuchaniu wiem już
w którym momencie spodziewać się wybuchu dźwięków.

Nostalgiczny kawałek Drunk oraz wykorzystujący na szerokim polu technikę przesteru Dalida. Oba te numery stanowią własne, zamknięte kompozycje na najnowszej płycie Dare (premiera krążka miała miejsce w 2018 roku). Koncertowe przejście z jednego w drugi to jakby przejście z krainy marzeń sennych do mocniejszego, 'brudnego’ grania – gdzie więcej nut niż słów. Pierwsza z nich to czysty obraz zachowań towarzyszących upojeniu alkoholowemu, druga zaś hmm…nie bez powodu określiłam piosenkę tą , gdzie zdecydowanie przeważa warstwa muzyczna. Sam zespół określa ją mianem ’ instrumentalnej piosenki, do produkcji której zostały użyte demo wersje wokalu’ .
Należy ją zatem traktować jako pełen instrumental, który jest kompletny sam w sobie, bez potrzeby wplatania w niego słów.

Pozostając w ramach tej samej płyty – zespół sięga teraz po Don’t Clap Hands (taki sam tytuł ma cały tour w ramach którego odbył się także ten koncert). Z tego co pamiętam, był to pierwszy singiel opublikowany przed premierą całego albumu. Utwór bardzo konkretnie obnaża to jak współcześnie łatwo przychodzi nam pozostawianie za sobą, tego za czym prawdopodobnie będziemy tęsknić. Łamanie obietnic, zatruwamy wszystkie sny zamiast za nimi dążyć. Bardzo ważne są tu słowa a właściwie cała wariacja refrenu – Don’t clap hands/ Nothing now really matters/ Nothing now really matters/ Since you’ve stopped trying.
Nic nic nie daje przyklaskiwanie (sobie/innym) w momencie kiedy porzucamy nasze myśli
i poddajemy się w drodze do celu. W utworze wyczuwam delikatne uderzenia automatu perkusyjnego…

Wracamy do początku – Distance of the Modern Hearts. Początek bo pierwsza płyta, początek bo bardziej charakterystyczne dla początkowych utworów brzmienie. Gdzieś w tle słyszę ledwo wyczuwalne sample, które pochodzą jak zdaje się wydawać z numeru Melt. Słuchając tego kawałka mam gdzieś w głowie obraz wieczornych ulic Warszawy, piątek, ciepły letni wieczór. Neony nadają miastu kształtu, jednak to ludzie sprawią że ono ożyje. Wystarczy tylko przenieść ogień płonący wewnątrz nas, na zewnątrz – 'potraktować’ nim innych ludzi. Głos Michała jest tu mocno zmienny – z niższych rejestrów przechodzi do tych wyższych. Dla mnie utwór mocno bujający, mocno taneczny.

Koncert zamyka pochodzący z mini albumu Breaking a Ghost’s Heart. Pierwsze dźwięki są na tyle charakterystyczne, że już po chwili wiedzieliśmy czego się spodziewać.
Pierwsze 2 minuty to prawdziwa uczta dźwięków, zmieniających wielokrotnie swój charakter pomimo tak krótkiego czasu. Fascynacja dziewczyną o hipnotyzującym wzroku – zalotnie nakłania chłopaka do ruchu. Okazuje się jednak , że to za czym on goni jest jedynie czymś ulotnym, porównanym do ducha. Okazuje się, że jej także pomimo braku fizyczności da się złamać serce…Oj, jak bardzo dużo tu dobrych dźwięków a różnorodność (zarówno rytmów jak i głównych linii melodycznych) to chyba najlepsze słowo dla określenia charakteru tej piosenki. Widać tu wyraźnie całą paletę jaką operują Radek i Michał…do tego szalony ruch sceniczny Tomka i tak dopełnia się powoli całość koncertu…

Ze sceny padły także słowa Tomka – Żegnamy się a może właśnie witamy.
Czy wokalista miał na myśli zmianę formuły całego zespołu czy może wspomniany na początku projekt BESKRES? Stay tuned a chłopaki na pewno nas zaskoczą!

K.

(Visited 9 times, 1 visits today)
Tagi: , Last modified: 27 kwietnia, 2019
Close
%d bloggers like this: