Choć pięciodniowa impreza w Straszęcinie już dawno się zakończyła, to moje emocje dopiero zaczęły opadać. Co prawda nie mogłam uczestniczyć we wszystkich koncertach, które odbyły się w tym czasie, jednak byłam na tym dla mnie najważniejszym – koncercie zespołu Edguy! Co działo się podczas tego wydarzenia? Oj, sporo – było mocno, głośno, zabawnie i oczywiście bardzo powermetalowo!
Zapewne mało kto zna piątkę ,,świrów” z Niemiec, dlatego pokrótce przybliżę wizerunek owej grupy. W skład zespołu Edguy, jak już wspomniałam, wchodzi pięciu wątpliwej urody chłopów (chociaż znajdą się zwolennicy nieco metroseksualnego powabu Tobiasa, wątłego Felixa i chyba najbardziej męskiego Jensa). Są nimi: wokalista i kompozytor wszystkich utworów Tobias Sammet, gitarzysta prowadzący Jens Ludwig, gitarzysta rytmiczny Dirk Sauer, basista Tobias Exxel i perkusista Felix Bohnke. Panowie w tym roku obchodzą 25-lecie swojego powermetalowego zespołu Edguy i uczynili nam ten zaszczyt, przyjeżdżając ze swym repertuarem do Polski. Na swoim koncie mają już całkiem sporo albumów z których pochodziły utwory, które przedstawili na koncercie w Straszęcinie. Warto też dodać, że lider zespołu Tobias Sammet miał porywające 14 lat, gdy stworzył skład. Nie tylko powołał go do życia, ale też samodzielnie skomponował kilka utworów. Obiektywnie można stwierdzić, że to niemały wyczyn biorąc pod uwagę fakt, że w wieku 14 lat rzadko można pochwalić się znaczącymi osiągnięciami, a jeżeli nawet, to w przypadku mężczyzn są to najczęściej takie dokonania jak zrobienie jajecznicy, poderwanie dziewczyny (u co odważniejszych!), splunięcie na odległość dwóch metrów czy wypicie, bez zwrócenia, butelki piwa. Ahh, no i jeszcze raz powtórzę, że panowie grają porywający, energiczny power metal. Gatunek ten, choć genialny, to jednak ma dość wąskie grono odbiorców, a najmniejsze chyba w Polsce. Mimo to na koncercie była niemała grupka fanów nie tylko zróżnicowanych wiekowo, ale też narodowościowo.
Edguy wystąpił czwartego dnia festiwalu i był gwiazdą tego wieczoru (co nie jest dla mnie szczególnie dziwne). Przed nimi wystąpił folk-powermetalowy zespół Alestorm, który występ zakończył o 21.30. Od tego czasu miejsca przy scenie zaczęły być oblegane przez fanów grupy Edguy, którzy wytrwale, przez półtorej godziny, bronili niczym twierdzy czy Konstytucji swojego terenu przed spóźnialskimi. Równo o 23.00 ze sceny zabrzmiały słowa: ,,Ladies and Gentelmens – Welcome To The Freak Show!„, które rozpoczynają utwór ,,Mysteria„. Jednak Tobias zmylił swych fanów i pierwszym zaprezentowanym utworem był ,,Love Tyger” – niezwykle melodyjny kawałek, przy którym nie sposób usiedzieć w miejscu. Po jego wykonaniu grzecznie przywitał się ze zgromadzonymi i nawet powiedział ,,Straszęcin” (choć brzmiało to bardziej jak ,,straszne trzy”, ale i tak się liczy)! Kolejnym kawałkiem był ,,Vain Glory Opera„, który każdy z fanów zna na pamięć. Atmosfera powoli się rozgrzewała, co nie uszło uwadze Tobiasa. Przyznał, że jesteśmy wspaniałą publicznością, a nie ma w zwyczaju kłamać. Dodał jeszcze, że brzmimy, jakby było nas zdecydowanie więcej niż jest w rzeczywistości (każdy zużył płuca chyba do końca, ja sama odbudowywałam je przez przeszło tydzień). Kolejnym kawałkiem był ,,Tears of a Mandrake„, który również został odśpiewany niemal w całości wespół z wokalistą. Następnym hitem był niemal 12-minutowy ,,The Piper Never Dies„, przed którym Tobias zapytał czy aby nie jesteśmy zbyt na tak długi kawałek zmęczeni, a jeżeli tak, to oni spierd… znaczy schodzą ze sceny. Wydaje mi się, że nawet jakbyśmy umierali ze zmęczenia, to w agonii i tak każdy odkrzyknąłby ,,NO”! Mniej więcej w połowie utworu Tobias zrobił nam test wydolności płuc, porównując głośność sektorów (wygrał ten, w którym byłam). Dodatkowo namawiał do skandowania, co każdy czynił skacząc, machając głową i rękami, których dłonie złożone były w metalowym, lub jak to woli satanistycznym, geście. Kolejny utwór poprzedził pokaz sprawności ruchowej Tobiasa, który podrzucał nogą i łapał w ręce stojak na mikrofon, mówiąc przy tym, że jest jak Robert Lewandowski. Po wykonaniu zadań pokazał gest, który nasza piłkarska chluba narodowa prezentuje po każdym zdobytym przez siebie golu. Przed piosenką Tobias postanowił jeszcze trochę zedrzeć gardło fanów, ponownie porównując głośność obu sektorów (znów wygrał mój). Po tym zespół zagrał zabawny, skoczny i energiczny ,,Lavatory Love Machine„, nie pozwalając publiczności wytchnąć nawet na sekundę. Przed zagraniem następnego kawałka Tobias postanowił nieco o nim opowiedzieć, jednak publiczność odczytała opis jako zupełnie inny utwór, co wokalista skwitował śmiechem. Zerkając na setlistę stwierdził, że litery są stanowczo za małe, przez co nie może odczytać tytułu piosenki. Pochylając się nad kartką dodał, że ktoś tu chyba powinien nosić okulary, ponieważ Edguy w swoim repertuarze nie ma piosenki ,,The Final Countdown” – ahh ten Tobias, taki z niego śmieszek. Pożartowawszy, zapowiedział balladę ,,Land of the Miracle„, co zlana potem i powoli wypluwająca płuca publiczność przyjęła z ulgą. Poza tym jest to naprawdę piękna piosenka. Po zakończeniu ballady ludzie zaczęli skandować ,,Edguy„, czym Tobias był nieco wzruszony. Wyznał też, że w tym roku grupa obchodzi swoje 25-lecie istnienia. Na te słowa mój sektor zaczął śpiewać ,,Happy Birthday”, drugi zaś…tak naprawdę nawet nie wiem co. W połączeniu zabrzmiało to nie za pięknie. Tobias przerwał nasz chóralny występ twierdząc, że muzyka musi brzmieć dobrze i równo, dlatego musimy zacząć jeszcze raz (co za ,,foux pass”). Jednak zanim jeszcze skończył mówić, drugi sektor już rozpoczął gromkie ,,100 Lat”, do czego zaraz przyłączyła się cała publiczność. Wokalista był wyraźnie zaskoczony naszym utworem, po którym zabrzmiało jeszcze ,,100 lat niechaj żyje nam, hej!”. Po odśpiewaniu przez nas piosenki Tobias pięknie się ukłonił i grupa zagrała ,,Ministry of Saints”. Rozkręcona publiczność skandowała coraz mocniej, krzyczała coraz głośniej (sama nie wiem jakim cudem) i skakała coraz wyżej. Tobias wyraźnie był wniebowzięty okazanym przez nas uwielbieniem, dlatego co raz podkreślał jak genialną publicznością jesteśmy. Jako następny zespół zagrał szybki, niemal speed metalowy ,,Babylon”. W jego trakcie trójka ,,operujących wiosłem muzyków” wyszła na przedłużenie sceny, prezentując gitarowy popis umiejętności. Festiwale mają to do siebie, że czas na występ danego muzyka jest ograniczony. Stąd też każdy z nas wiedział, że nadszedł czas na ,,Save Me” – jedną z najbardziej znanych ballad zespołu Edguy. Przed odegraniem Tobias wyznał, że ,,każdy heavymetalowy zespół musi zarabiać pieniądze, dlatego na koncie ma sporo ballad”. W trakcie piosenki miał miejsce zabawny incydent. Jak większość wie, w Polsce przyjął się zwyczaj, że podczas grania niektórych rockowych ballad publiczność siada. Tak się też stało podczas utworu ,,Save Me”. Tobias nie miał jednak pojęcia o praktykach Polaków, dlatego widząc nas siedzących przerwał piosenkę, pytając ,,What the fuck? I’m not Karol Wojtyla”. Wykorzystał jednak sytuację, poprosił o pozostanie przez nas w tej pozycji i stwierdził, żebyśmy ,,uniżyli się przed Mesjaszem heavy metalu”. Wokalista najwyraźniej miał tego wieczoru bardzo dobry humor, jak zresztą wszyscy fani. Po tych słowach dalej nie do końca wiedział o co chodzi z naszym siedzeniem, jednak zrozumiał, że jest to pewne wyróżnienie, co wprawiło go w jeszcze lepszy humor. Po przepięknej balladzie Tobias zapowiedział ostatni kawałek ,,Superheroes”, który zadedykował wspaniałej, polskiej publiczności (ahhh). Jak każdy wie, nie można zakończyć koncertu tak po prostu. Wiadomo, najpierw należy ostentacyjnie zejść ze sceny, by połechtać swe ego słysząc wykrzykiwaną przez wszystkich nazwę zespołu. Tak też stało się tym razem – po wysłuchaniu za kulisami chóralnego ,,Edguy” zespół powrócił na scenę i zaszczycił wszystkich jeszcze dwoma utworami. Tobias, będąc w szampańskim nastroju, zapowiedział bisowy utwór, którym miał być…,,Last Christmas” zespołu Wham! Nie daliśmy się jednak nabrać, o nie. Wiedzieliśmy, że zespół odegra ,,Out of Control”, co się zresztą stało. Przed tym jednak Tobias postanowił, sama nie wiem dlaczego, odegrać fragment piosenki ,,Maria” Scootera. Po wykonaniu utworu ,,Out of Control” wciąż nie mieliśmy dość! Dlatego Tobias grzecznie zapytał Pana ochroniarza czy mamy czas na jeszcze jedną piosenkę, a po twierdzącej odpowiedzi ze sceny zabrzmiało ,,King of Fools”.
Podsumowując, koncert był niesamowity! Tobias był wyraźnie zaskoczony aktywnością publiczności, która nie szczędziła podczas koncertu sił i gardła. Nie spodziewał się, że każdy z zagranych przez zespół utworów będzie tak pozytywnie odbierany i, co ważne, chóralnie odśpiewywany niemal w całości. Muszę przyznać, że było naprawdę głośno, gorąco, no i jak bardzo metalowo. Mimo że jestem ogromną fanką Tobiasa, to nawet obiektywny uczestnik koncertu mógłby śmiało stwierdzić, że grupa dała z siebie wszystko, tworząc genialne show. Mimo 40. wiosen, które ukończył każdy z panów śmigają na scenie jak nastolatki. Tobias nie oszczędzał głosu, a do tego potrafił porwać publiczność, która zresztą nie potrzebowała zbyt mocnego zachęcania. To był wspaniały, pełen niesamowitej energii koncert!
P.S. Pewnie zastanawiacie się skąd ten enigmatyczny tytuł. Otóż, po zagraniu piosenek bisowych, zespół na dobre opuścił scenę, co jednak nie zniechęciło najbardziej zagorzałych fanów, którzy dalej skandowali imię ,,Edguy”. Kiedy ekipa techniczna weszła na scenę i zaczęła wynosić sprzęt muzyczny, pozbawiając złudzeń na powrót zespołu, jeden z fanów krzyknął: ,,Łysy, zostaw to!”. Ale ,,Łysy” nie posłuchał :(.