Strona w trakcie Redesignu.

Written by 12:00 am DZIAŁ PUBLICYSTYKA, Recenzje

Hey – cdn (2017), recenzja Filipa Rogiewicza

Napisać, że zespół Hey to legendy polskiej muzyki rockowej, to tak jak nic nie napisać, jednak po zapoznaniu się z dwupłytowym wydaniem cdn, nie może paść inne określenie. W życiu każdego artysty przychodzi czas na podsumowanie swojej twórczości i rozliczenie się z minionych lat.

Hey robi to w swoim stylu – po cichu, z klasą, i przede wszystkim dystansem. Pierwsze wrażenie po spojrzeniu na okładkę nie musi napawać entuzjazmem, bo nawet niedzielny fan zauważy, że nie ma tutaj nowych utworów. Wydanie kolekcji najlepszych utworów to pójście na łatwiznę. Hey zupełnie od początku zabrało się za nagrywanie swoich piosenek i w dwóch odsłonach prezentuje przekrój całej swojej dotychczasowej twórczości. Do współpracy przy najnowszym wydaniu zaproszono dwóch producentów, i tak, za pierwszą płytę odpowiada Leszek Kamiński – człowiek stojący za pierwszymi płytami zespołu, przy drugiej pracował Marcin Bors – znany ze sceny alternatywnej i ceniony za elektroniczne wpływy.

Różnica, która z pozoru może wydawać się kosmetyczna uderza nas, kiedy zdecydowanie zmienia się stylistyka piosenek po zakończeniu pierwszej części. Znajdziemy na niej klasyczne, rockowe granie, bez zbytniego udziwniania w warstwie instrumentalnej, ale bardziej odważne, niż na dwudziestoparoletnich krążkach. Utwory takie jak Sic! czy Teksański doczekały się po prostu rejestracji w nowych warunkach i raczej nie eksperymentowano na takich klasykach. Kilka utworów jak Zazdrość czy Kto tam? Kto jest w środku? zyskało subtelne szlify. Największe zmiany zostawiono jednak na koniec płyty, Katasza zaskakuje nieco odmienioną warstwą tekstową, która sygnalizuje przemiany, które zaszły od czasu nagrania pierwotnej wersji utworu.

Odliczanie ze sceny… i zaczynamy drugą płytę. Misie zawierają archiwalne nagrania, dialogi z publicznością, co dodatkowo potęguje sentyment już i tak obecny na płycie. Ciągoty do melancholii przebijają się przez bardziej zróżnicowane aranżacje kolejnych piosenek. Całość drugiej części wydania jest nieco spokojniejsza, mniej buntownicza, jednak ewidentnie śmielej zmieniona, co czuć choćby w Byłabym, czy Mimo wszystko. Ponownie największą zmianę zostawiono dla odbiorcy na koniec. Utwór Do Rycerzy, do Szlachty, do Mieszczan zyskał o wiele lżejszy i niemal dancingowy charakter. Tutaj w zasadzie kończy się motyw jubileuszowy wedle konceptu 25 utworów na 25 lat istnienia.

Na deser dostajemy jednak jedyną dotychczas nieznaną kompozycję. Filozoficzne pytanie już w tytule gdzie Jesteś? gdzie jestem? daje jasno odczuć, że dodanie jeszcze jednej piosenki do kompletnego albumu było konieczne z kilku powodów. Pierwszym i oczywistym jest spięcie klamrą starej twórczości z nowymi wykonaniami poprzez utwór zupełnie debiutowy, nienoszący ciężaru lat. Drugim, nieco głębiej ukrytym przesłaniem jest kryjące się w poetyckim tekście, traktującym o stacjonarnych telefonach i wolnych pociągach. Zawieszenie działalności zespołu może być odpowiedzią na postawione w tytule pytanie. Po tak intensywnych latach pracy na pewno przyda się czas, by odetchnąć i spojrzeć z dystansem na dokonania.

Za sprawą tego albumu nie udało się do końca podsumować całej działalności zespołu, udało się natomiast kilka innych rzeczy. Nie dla każdego słuchacza oczywista jest na przykład rola producenta w procesie tworzenia materiału. Tutaj dwie płyty kontrastują ze sobą temperaturą właśnie dzięki różnym producentom. Udało się również zaprzeczyć temu, że zespół z 25-letnim stażem i wszelkimi możliwymi nagrodami musi odcinać kupony od swojej twórczości i bazować na przeszłości. Hey udaje się więc na zasłużony odpoczynek, nie odbiera jednak fanom nadziei na powrót. Muzyka jest naładowana nową energią, a kolejne wyprzedane koncerty jeszcze bardziej zachęcają do wiary w to, że Hey jeszcze wróci na scenę. A na płytę cdn(ł) przyjdzie jeszcze czas.

(Visited 45 times, 1 visits today)
Tagi: Last modified: 4 grudnia, 2017
Close