Powinnam chyba zacząć od tego, że mam niewiele wspólnego z muzyką popową, a w twórczość Jessie Ware zaczęłam się zgłębiać dopiero… wczoraj. Narzekając wspomnę też, że nie przepadam za damskimi wokalami, chociaż Florence Welch jest moim wyjątkiem. Chciałam tu zrobić jakieś głębokie porównanie tych dwóch pań, ale nic mi z tego nie wyszło. Cóż, nie można mieć wszystkiego.
Pierwsze wrażenia bywają mylne. Gdy włączyłam nagranie, zaskoczyła mnie spokojna melodia i wysoki, kobiecy głos. Spodziewałam się kolejnej Lany Del Rey i byłam niemal pewna, że Jessie Ware nie przypadnie mi do gustu. Bo jak wyżej pisałam, nie jestem fanką takiej muzyki. Ale coś mnie jednak w wokalistce urzekło i postanowiłam słuchać dalej. Naprawdę polubiłam jej głos. Może nie zostanie moją drugą Florence, ale uznałam, że naprawdę daje radę!
Przejdźmy może do poszczególnych utworów, na które zwróciłam uwagę. Otwierający album singiel Midnight jest całkowicie w porządku. Brzmi melodyjnie i, co mnie zaskoczyło, nieco rockowo, a emocje w głosie Jessie dodają mu dodatkowego klimatu. Stay Awake, Wait For Me też brzmi nieźle – podobają mi się jazzowe wstawki w instrumentalu. Widzę, że Ware wcale nie jest tak popowa, jak myślałam. Daję jej za to wielkiego plusa! Moim ulubionym numerem z Glasshouse jest jednak Slow Me Down. Linia melodyczna jest naprawdę dobra i czuję, że ten utwór zostanie ze mną na dłużej. Idąc dalej – Hearts też brzmi w porządku. Lubię mocne głosy, więc refren tej piosenki podoba mi się niesamowicie. Resztę uważam jednak za całkiem przeciętną. Nigdy nie przepadałam za niewyraźnymi, spokojnymi utworami, a reszta Glasshouse wydaje mi się właśnie taka. Trochę szkoda, bo płyta wydawała się być naprawdę dobra.
Warto też przyjrzeć się warstwie tekstowej, która to akurat rozczarowała mnie najbardziej. Miłość, wszędzie miłość. Utwór o upragnionym kochanku, następnie o egocentrycznej miłości. Na dokładkę piosenka o dotykaniu i całowaniu, a do tego jeszcze numer o tym jedynym. Dawno nie odczuwałam takiego przesytu jakimkolwiek motywem. Niby jestem w stanie się zgodzić, że kochanie jest tematem uniwersalnym i zawsze na czasie, ale Jessie Ware najzwyczajniej nie podeszła do niego dobrze. Mam ochotę pokazać jej Loud Like Love autorstwa Placebo i powiedzieć, że tak właśnie należy pisać teksty o miłości. Głębokie i zróżnicowane.
Podsumowując – naprawdę nie było źle. Bardzo polubiłam głos wokalistki, chociaż pod koniec płyty zaczął mnie nieco męczyć. Instrumenty są tu również mocną stroną, podobnie jak niewielkie zróżnicowanie gatunkowe. O tekstach powiedziałam dużo i ostro, bo zmęczyły i zdemotywowały mnie niesamowicie. A klimat? Co tu dużo mówić – był okej. I przy tym słowie pozostanę, bo szału nie było i czuję, że przy trzecim odsłuchu nadal go nie odnajdę.