„Muzyka, jaka powstała po grunge’u jest bardzo często odarta z melodyjności i zdrowej emocjonalności. Aktualne próby szokowania w muzyce, w teledyskach przypominają ostatnie podrygi w darmowym filmie pornograficznym. To rozczarowująca agonia” – zespół Meta Menardi ma bardzo ambitne podejście do swojej twórczości. Krakowska formacja niedawno wydała drugą EP-kę i przymierza się do pracy nad dużym albumem. Zapraszamy do rozmowy z Alicją, Staszkiem i Grzegorzem z Meta Menardi!
Jesteście po wydaniu nowej EP-ki zatytułowanej „Włóczęga”. Jak oceniacie ten materiał teraz, gdy chyba największe emocje opadły?
A: „Włóczęga” spełnia nasze oczekiwania. Chcieliśmy zrobić nagrania zbliżone brzmieniem i jakością do tego, co prezentujemy na żywo.
S: Zamysł był taki, by „Włóczęga” przedstawiał to, jak możemy zagrać na koncertach, dlatego nagrywaliśmy na setkę, a do każdego kawałka było nie więcej jak dwa-trzy podejścia. Myślę, że cel został osiągnięty i nasza kondycja „live” została na EP- ce uchwycona.
G: Czasem, gdy czytam wywiady ze znanymi muzykami, na pytanie czy słuchają swoich płyt pada odpowiedź „nie, ponieważ wtedy myślę o tym, co mógłbym zrobić lepiej”. Ja nie jestem tak krytyczny. Znamy kierunek rozwoju, jesteśmy świadomi, że droga, która jest przed nami tak naprawdę nigdy się nie kończy, że dążenie do perfekcji to długotrwały i złożony proces. Ja przede wszystkim jestem dumny z tego, w jak możliwie autentyczny sposób ta płyta brzmi. Decyzja o nagraniach była bardzo spontaniczna, także i sama sesja nagraniowa tak przebiegała – weszliśmy do studia bez konkretnego scenariusza. Dziś rzadko kto decyduje się na taką spontaniczność z obawy o ewentualne większe czy mniejsze niedoskonałości efektu końcowego. My jedyny pewnik, który mieliśmy przekraczając próg studia to tytuły 3 utworów, które miały być zarejestrowane. Dziś słuchając Włóczęgi jestem zadowolony z końcowego efektu.
Dlaczego zdecydowaliście się, by to właśnie utwór „Włóczęga” firmował nowy materiał Meta Menardi?
A: Do tego utworu zrobiliśmy teledysk. Nie chcąc pozować na innych niż jesteśmy, nakręciliśmy go kierując się bardziej pomysłowością niż rozrzutnością. „Maski przeżyć” oraz „Elderberry Song” mają mniej uniwersalne , trudniejsze do zobrazowania w teledysku przesłania.
Do jakiej grupy odbiorców adresujecie swoją muzykę? Kto powinien się zainteresować Waszą nową EP-ką lub wybrać na koncert?
A: Adresujemy ją do osób, które jeszcze, bądź już, nie są uprzedzone do muzyki w polskim wydaniu. Poza tym do organizatorów wydarzeń, festynów i imprez plenerowych. Uważam, że jesteśmy mimo wszystko lekkostrawni i pasujemy do ziemniaków, kotletów oraz bigosu, nie mniej niż legendy zapraszane na „Dni Pcimia”. Sprawdziliśmy to w praktyce (Testowaliśmy sprawę), gdy graliśmy na jednej z imprez tego typu (gdy dano nam szansę zagrać na imprezie tego typu).
S: Przede wszystkim powinniśmy zainteresować tych wszystkich, którzy w muzyce szukają czegoś innego niż tylko podwójna stopa, wrzaski czy ultraszybkie solówki – my tak nie gramy, chcemy raczej, by dominowała melodyka, partie wokalne, swego rodzaju „przejrzystość” muzyki. Oczywiście cały czas jest to rock czy heavy metal, niemniej nie mamy zamiaru ciasno zamykać się w jakichkolwiek klatkach stylistycznych.
G: Uważam, że grono osób, których nasza muzyka może zainteresować jest bardzo szerokie.
Z jednej strony jesteśmy „grzeczni i ułożeni” – prezentujemy lekkie, liryczne wokale w akompaniamencie gitary, które w ogólnym brzmieniu świetnie się sprawdzają w kontakcie z dojrzałą wiekiem publicznością nieprzywykłą do cięższych brzmień, z drugiej zaś strony – hej! W końcu wyrośliśmy na starym heavy!
To nasza druga strona, bardziej drapieżna i dynamiczna. Ta z kolei znajduje swoich zwolenników głównie wśród fanów gatunku bez względu na wiek.
Od samego początku balansujemy pomiędzy tymi dwoma światami i czerpiemy z nich ile się da, mieszamy w dynamice, zmieniamy frazy, bawimy się nastrojami. To właśnie nasza muzyka – może czasem jest „mało taneczna” bo trudno do niej skakać, ale tak naprawdę wystarczy poświęcić jej chwilę i dać się porwać nastrojowi utworu, wsłuchać się w niego by znaleźć sens opowieści.
Tworzycie zarówno w języku polskim, jak i angielskim. Skąd ten lingwistyczny dualizm? Sprawdzacie się i zdecydujecie na jeden z języków czy stawiacie na angielsko-polską mieszankę?
A: wolę pisać teksty w języku polskim. To większe wyzwanie, poza tym gramy w kraju. Nie chcę udawać obcokrajowca na własnym podwórku. Piosenki z angielskimi tekstami są wyjątkami od tej reguły. Oczywiście, jeśli nie będzie nam dane grać dla polskiej publiczności, odpuszczę i zacznę nawiązywać kontakty z „obcymi”. Jeśli opanuję ich język, może zechcą nas na jakimś międzygalaktycznym festynie w skansenie pełnym ziemskich artefaktów.
Warstwa muzyczna muzyki Meta Menardi osadzona jest mocno w klasycznym spojrzeniu na rock, nawet hard rock. Skąd właśnie takie inspiracje?
A: Zwykle zanim ukształtuje się własny styl, kopiuje się idoli. Nie jest problemem przynależność gatunkowa zespołu, ale jego wyjątkowość, niepowtarzalność. Nie każdemu dane jest rozstać się z rolą klona. Mam nadzieję, że doświadczamy przemian, dzięki którym jesteśmy na dobrej drodze by mieć charakterystyczne dla siebie brzmienie. Muzyka, jaka powstała po grunge’u jest bardzo często odarta z melodyjności i zdrowej emocjonalności. Aktualne próby szokowania w muzyce, w teledyskach przypominają ostatnie podrygi w darmowym filmie pornograficznym. To rozczarowująca agonia. Oczywiście, zdarzają się chlubne wyjątki. W rocku, hardrocku jest ukryta wola życia, nawet jeśli bodźcem do powstania utworu były przygnębiające doświadczenia.
S: W moim wypadku inspiracje daleko wybiegają poza klasyczny hard rock – w moim życiu oprócz rocka przewinął się zarówno doom, jak i black czy death metal, a także w pewnym stopniu muzyka klasyczna czy folkowa. Myślę, że te wszystkie muzyczne doświadczenia wpływają na to co i jak gramy.
G: Muzyka tego pokroju od zawsze gdzieś we mnie grała, potrzeba było tylko czasu aby ją odkryć i poznać jej odcienie. W dobrej muzyce rockowej to, co niewątpliwie do mnie przemawia to jej wielopłaszczyznowość. Z jednej strony genialni instrumentaliści i wokaliści, artyści w swoim fachu, których słuchając solo już masz ciarki na plecach. Z innej strony nieprzeciętna warstwa tekstowa (mówimy o dobrej, ambitnej muzyce rockowej, nie o taneczno-rockowo-popowym numerze 1 z popularnych rozgłośni) niejednokrotnie niosąca wyższe wartości, pozwalająca na chwilę zmienić perspektywę lub nawet na moment stać się kimś innym. Z trzeciej strony – niezwykłe bogactwo dynamiki, konsekwentne budowanie klimatu utworu. Jeśli to dodasz do siebie – otrzymasz obraz idealny tego, co muzyka ta może zaoferować i dzięki czemu nadal ma tak liczną i żywą publikę. No czy mogło być inaczej? Nie sądzę.
Uważacie, że w naszym kraju nadal jest miejsce na klasyczne granie?
A: Nasze granie bierze się z potrzeby serca, by powstawała muzyka, której w ogóle da się słuchać. Uczciwie powiem, że nie przypominam sobie ani jednej współczesnej, polskiej piosenki rockowej współczesnego polskiego artysty, której jestem w stanie wysłuchać dobrowolnie bez zażenowania. To nie jest sprawa gustu czy preferencji gatunkowych, ale kwestia jakości. Czy mogę powiedzieć szczerze? Oby nikt nigdy nie przezwał nas w tym kraju artystami.
S: Miejsce na klasyczne granie jest zawsze – pomimo tego wszystkiego co obecnie wydobywa się z głośników odbiorników radiowych to jestem pewien, że gdzieś tam jest całkiem spora grupa naszych krajanów, którzy chcieliby posłuchać normalnej rockowej muzyki i którzy docenią takie zespoły jak nasz. Inaczej nie angażowalibyśmy się w granie muzyki.
G: Pytanie co rozumiesz przez klasyczne granie. Myślę, że czasy „klasycznego grania” to lata ’70, ’80 i to już niestety nie wróci. Były to niezwykle barwne lata w muzyce ale etap ten się skończył tak samo, jak każdy inny etap. Muzyka poszła dalej, ewoluowała. Pozostały po tych latach świetne nagrania, i niewyczerpana studnia inspiracji. I tu dochodzimy do sedna – niech te lata będą inspiracją, czymś na czym można oprzeć dzisiejszą muzykę hard rockową/ heavy metalową.
Jeśli ktoś zatrzymał się w tych latach tylko po to, aby jawnie kopiować, pozować na postać z tamtych lat, bo jest to sprawdzony sposób na sukces i tak naprawdę nie wnosić do muzyki nic, nie wychodzić poza ciasno nałożone ramy, to czasy takiego „klasycznego grania” są martwe. Nie mówię, że celowe , koncepcyjne założenie że „będziemy grać ’80 heavy metal” to coś złego, jednak nie sądzę by było w tym tyle świeżości aby nie tylko koneserzy gatunku zwrócili uwagę na takie nagrania. My mamy nadzieję nigdy nie stać się klonami postaci, które nadal są wśród nas i mają się dobrze. Na takie „klasyczne granie” zawsze będzie miejsce.
Zastanawiacie się nad wydaniem pełnego albumu?
A: Wydanie płyty w tym momencie byłoby przejawem próżności i oderwania od rzeczywistości. Prawda jest taka, że choć mamy sporo utworów, uczymy się nawiązywać kontakty, zdobywamy praktyczną wiedzę jak funkcjonuje środowisko. Bajka o pojawieniu się znikąd w glorii nie wchodzi w grę. Nie jest kolorowo. Scena muzyczna przypomina wiejską zagrodę zubożałego rolnika. Kury dziobią się o resztki ziarna, zamiast się nim dzielić. Teoretycznie gdyby rywalizowano na płaszczyźnie muzycznej, nie narzekalibyśmy na brak dobrze napisanej i zagranej muzyki. Tymczasem walka ociera sią o temat łapówkarstwa, dużych i małych banerów, prawdziwych albo wyimaginowanych znajomości.
S: Mamy dwie EP-ki, teraz czas na promowanie Meta Menardi na koncertach, festiwalach itp. To jest nasz najbliższy cel, płyta będzie kolejnym. A swoją droga materiał na całą płytę już dawno jest, jak poczujemy, że nadszedł odpowiedni czas, to skierujemy się do studia.
Jak wyglądają Wasze zespołowe plany na sezon wiosenno-letni?
S: Zależy nam na promowaniu tego co gramy – postaramy się występować gdzie się tylko da, oczywiście o ile warunki nie będą urągające (żadnych pubopiwnic bez nagłośnienia – ten etap mamy już za sobą…). W planach są m.in. zgłoszenia na festiwale czy przeglądy, jak również występy plenerowe. Ponadto cały czas staramy się doskonalić w tym co robimy, no a w tzw. międzyczasie powstają nowe pomysły na utwory.