Ania Wyszkoni ma na swoim koncie już kilka platynowych płyt, a ostatnio do jej kolekcji trafiła kolejna – za album Jestem tu nowa. Jednak artystka nie zamierza odcinać kuponów od dotychczasowej twórczości i zamiast kolejnych ballad, tym razem proponuje swoim fanom wakacyjny, radosny i roztańczony hit na lato Księżyc nad Juratą.
Skąd pomysł na utwór „Księżyc na Juratą”? Nie jest to zapowiedź nowej płyty, prawda?
Czasami przychodzi taki moment, że nie ma jeszcze planu na cały album, a pojawia się coś, co bardzo chciałoby się zaprezentować fanom. Tak zdarzyło się tym razem. Świetny, melodyjny numer Jana Borysewicza, nieco w stylu latino, wstrzelił się idealnie, gdyż jestem zafascynowana wszystkim, co związane z Hiszpanią.
Czy do tej fascynacji przyczynił się twój tenisowy idol Rafael Nadal?
Trochę tak… Był moją pierwszą inspiracją. Z jego powodu zaczęłam się nawet uczyć języka hiszpańskiego. Potem zaczęłam słuchać coraz więcej tradycyjnych hiszpańskich dźwięków i rozkoszować się nimi. A „Księżyc nad Juratą” jest takim doskonałym połączeniem słowiańskiej nuty z klimatem hiszpańskim. Sądzę, że ma w sobie dużo letniej wolności, swobody, zabawy. Chciałam nagrać piosenkę z przymrużeniem oka, z dystansem, bez żadnej napinki… I chyba się udało!
To nie jest twoja pierwsza współpraca z Janem Borysewiczem. Po czyjej stronie tym razem była inicjatywa?
Słuchaj w TIDALWięcej o artyście: Anna WyszkoniJa raczej nie należę do osób, które chodzą i o coś proszą. Wszystko w moim życiu dzieje się naturalnie. Może śmiesznie to zabrzmi, ale chyba wysyłam w kosmos fluidy, które powodują, że przyciągam ludzi, którzy w danym momencie mojego życia są dla mnie odpowiedni. Może tak przyciągnęłam Janka, który zaproponował tę kompozycję właśnie mnie.
Zwykle sama piszesz teksty. Ale nie tym razem. Dlaczego?
Przymierzyłam się do tego… Napisałam nawet jakieś trzy wersje, ale ciągle czułam niedosyt. Nie należę do tych, którzy za wszelką cenę muszą „przepchnąć” coś swojego. Jeśli jest jakiś opór materii, to szukam innego rozwiązania. Tak było tym razem. W końcu padła propozycja od Jana Borysewicza, żeby słowa napisał Andrzej Mogielnicki. Spodobał mi się ten pomysł. Andrzej napisał przecież największe hity Lady Pank, Anny Jantar czy 2 plus 1. Kiedy przysłał tekst, od razu poczułam, że jest trafiony w punkt, więc weszłam do studia i go zaśpiewałam.
Z tego co wiem, Jan Borysewicz nie brał udziału w produkcji tej piosenki, ale miał wpływ na jej ostateczny kształt?
To zadziwiające, ale okazuje się, że Janek jest bardzo wszechstronny i potrafi pisać też takie taneczne numery. To właśnie on zaproponował, żeby było lekko i letnio. Podpowiedział też pomysł na trąbkę, która definiuje cały utwór. To był strzał w dziesiątkę. Zagrał na niej mój przyjaciel z zespołu – Patrycjusz Gruszecki.
W roztańczonym klipie poruszasz się bardzo zmysłowo. Zawsze miałaś w sobie taką łatwość, czy pomógł ci „Taniec z Gwiazdami”?
Zawsze lubiłam tańczyć. Już jako dziecko tańczyłam w zespole tańca nowoczesnego. Muzyka i taniec to dla mnie coś naturalnego. Piosenka „Księżyc nad Juratą” pozwoliła skorzystać z moich doświadczeń i dlatego powstał klip bardzo energetyczny, sensualny oraz pełen zmysłowego tańca.
W utworze „Księżyc nad Juratą” trudno doszukiwać się głębszych treści… Chodzi głównie o zabawę?
Zgadza się.
Czy to ma coś wspólnego z twoją chorobą? Zmieniłaś patrzenie na świat? Chcesz teraz bardziej korzystać z życia?
Etap choroby zostawiłam dawno za sobą. Ale nie ma co ukrywać, że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu. I pewnie dlatego właśnie na tym etapie życia nagrałam „Księżyc nad Juratą”. Mam w repertuarze wiele ballad, bardzo emocjonalnych i głębokich piosenek z przesłaniem. Teraz poczułam moment na to, żeby się trochę zabawić. Nie wszystko przecież musi być takie poważne i wydumane, prawda?
Zdecydowanie!
A poza tym nie chcę zjadać własnego ogona czy odcinać kuponów. Mogłabym bezpiecznie nagrywać kolejne podobne ballady, bo radia z chęcią je grają, ale znudziłabym się sama sobą. Chcę stawiać sobie kolejne wyzwania. I ta piosenka, wbrew pozorom, jest dla mnie takim właśnie wyzwaniem. Bo pomimo, że jest lekka i bez głębszej filozofii, to w moim repertuarze jest zaskakująca. Sama też lubię artystów, którzy wciąż zaskakują, eksperymentują i się zmieniają.
W książeczce płyty „Jestem tu nowa” napisałaś: „Życie pędzi i zmienia się z roku na rok, a ja wraz z nim”. Co takiego zmieniło się w twoim życiu w ostatnim czasie?
Dzisiaj nie powiedziałabym już na przykład, że nigdy czegoś nie zrobię. Kiedyś zbyt poważnie podchodziłam do wszystkich spraw. Byłam spięta i zasadnicza. Wszystko musiałam mieć zawsze zaplanowane. I nagle życie tak mnie zaskoczyło, że wszystkie moje plany diabli wzięli. Zrozumiałam, że trzeba żyć tu i teraz. Poza tym zawsze byłam bardziej dla wszystkich wokół, niż dla samej siebie. Swoje sprawy często zostawiałam na ostatni moment. A dzisiaj wiem, że to błąd. Nie boję się już zdrowego egoizmu. Wiem, że trzeba zadbać o siebie, bo tylko człowiek spełniony i szczęśliwy jest w stanie dać szczęście innym.
Niedawno, z okazji Parady Równości w Warszawie, dodałaś zdjęcie na Instagramie z tęczową flagą i napisałaś pozdrowienia dla społeczności LGBT. Miałaś świadomość, że w naszym kraju możesz za to oberwać?
Nie kalkulowałam. To była moja wewnętrzna potrzeba. Bardzo żałowałam, że nie mogłam być na Paradzie Równości, ale akurat miałam koncert. Działam zgodnie z tym, co podpowiada mi serce. Jestem człowiekiem, który zawsze będzie bronić wolności każdego z nas. Uważam, że jeśli dorosła osoba nikogo nie krzywdzi, to ma prawo do wolności i praw człowieka dokładnie takich samych jak wszyscy inni. Zaskoczyła mnie reakcja niektórych obserwatorów mojego profilu, którzy zaczęli zachowywać się agresywnie. Ale takie komentarze powodują, że jeszcze bardziej zbliżam się do osób ze środowisk LGBT, które z taką agresją muszą się mierzyć na co dzień.
Jesteś jedną z tych artystek, które bardzo dbają o swój wizerunek. Czy moda to twój konik czy raczej wymóg sceniczny?
Lubię modę i lubię się nią bawić. W tej kwestii też nabrałam dystansu. Pamiętam taki moment kilka lat temu, gdy „mała czarna” była najbezpieczniejszą kreacją. Zakładała ją prawie każda artystka, bo wtedy było pewne, że nikt jej nie skrytykuje. Na szczęście dojrzałam do tego, żeby powiedzieć sobie „dość”. Gdzie ja mam się bawić modą jeśli nie na scenie? I zaczęłam eksperymentować. Poznałam też ludzi, którzy pomagają mi w tej kwestii, otwierają oczy na coraz odważniejsze kreacje. Mam wrażenie, że młodzi styliści niczego się nie boją i nie znają żadnych granic. Dzięki nim ja też się wyluzowałam. Nauczona doświadczeniem wiem, że cokolwiek bym założyła i tak zawsze znajdzie się ktoś, kto obrzuci mnie hejtem. Więc dlaczego nie „zaszaleć”?
A kiedy szalejesz, to według własnych pomysłów czy wolisz robić to pod okiem stylistów?
Prawie zawsze zaczynam od rozmowy ze stylistą. Mam kilka granic, których nie chcę przekraczać, np. nie lubię czuć się przebrana i muszę mieć swobodę. Poza tym hulaj dusza, piekła nie ma. Styliści wiedzą, że jestem otwarta na propozycje, więc często proponują mi bardzo odważne kreacje.
Zapraszamy w najbliższych dniach na kolejne części wywiadu z Anną Wyszkoni! Rozmawiał Paweł Trześniowski