Podróże po świecie kształcą. Można poznać kulturę, język, geografię danego kraju. Można także spotkać genialnych producentów i kompozytorów, i zaciągnąć ich do pracy nad swoją muzyką. Udało się to Paulinie Miłosz- niesamowitemu znalezisku Warnera. Owoce tych podróży słyszymy na Anywhere But Here.
W mediach określana jako debiut, w muzycznym świecie obecna już od ponad czterech lat – Pola Rise, bo właśnie pod tym pseudonimem ukrywa się wyżej wspomniana wokalista. Porównania do Björk pojawiły się już po opublikowaniu klipów do jej pierwszych singli: Did You Sleep Last Night oraz Soulless Dance. Rok później opublikowała debiutancką EP-kę The Power of Coincidence, której materiał zaprezentowała przed koncertem Selah Sue w Warszawie. Doceniono ją także na zachodzie. Wersja live jej debiutanckiego singla znalazła się na amerykańskiej składance BalconyTV. Warto dopowiedzieć, że jest jedyną Polką zaproszoną do nagrań w ramach projektu Deezer Session.
Na nową muzykę musieliśmy poczekać aż trzy lata. Pola w tym czasie nie próżnowała. Koncertowała praktycznie po całym świecie- ucząc się przy tym, co i jak grać. Nie przestawała pisać i komponować. W końcu zdradziła, że wraca z wielkiej podróży z nowymi doświadczeniami. Zapisem z tej wędrówki okazała się płyta Anywhere But Here. Słychać w niej różne inspiracje kulturą współczesnej Europy. Mamy tu do czynienia z klimatycznym indie rodem ze skandynawskich fiordów, nowym soft rockiem z wysp brytyjskich czy lekką elektroniką z zachodniej części Wielkiego Kontynentu. Zadbali o to liczni producenci z różnych stron stron świata, których Pola poznała podczas wędrówek po Stanach, Anglii, Niemczech, Danii, Irlandii, Włoszech, Korei Południowej, Islandii i Norwegii. W wywiadzie dla NOIZZ wytłumaczyła sens tych podróży i tytuł wydawnictwa: „Dzięki nim wiem, że można zwiedzić całą kulę ziemską, wzdłuż i wszerz, ale jeśli szuka się spokoju ducha, to trzeba go znaleźć w sobie, a nie na drugim końcu świata. Nie da się wiecznie uciekać.”
„Podjęłam dość ryzykowną decyzję, żeby płytę wyprodukowało kilku producentów. Właściwie do ostatniego momentu nie byłam pewna czy to dobry krok. Teraz odsłuchując płytę wiem, że to najlepszy sposób na opowiedzenie tych historii.”. Mimo dość pokaźnej listy producentów i kompozytorów, album jest spójny w brzmieniu, a lista utworów skrupulatnie uporządkowana. Nie ma tutaj przypadków. Płyta wypełniona jest melancholijną elektroniką, przeplataną raz popową, raz alternatywną stylistyką. Artystka dopiero zaczyna ucierać własny szlak. Brzmi autentycznie, realizując własny styl- odrobinę podobny do znanych nam już jednak zagranicznych mistrzyń gatunku: nostalgicznej Lykke Li, charyzmatycznej Banks i w końcu wiecznie niepoznanej Björk.
Tracklistę otwiera mocne Go Slow. Jeden z moich ulubionych utworów na płycie. Jego tytuł wprowadza w błąd. Utwór jest bowiem budującą rozgrzewką przed tym, co czeka nas na albumie. Perkusja podkręca klimat, a tekst aż prosi się, żeby go wykrzyczeć. Tę muzyczną gorączkę, która z czasem będzie się podnosić, przez cały czas łagodzić będzie zamglona linia wokalna. Pola przez kolejne nagrania będzie raczej stonowana, jej głos nie da się porwać emocjom. Nadaje to utworom nutkę tajemnicy, spokoju.
Album promują jak dotąd single: Fear, Hear You, OhOh, No More i Blackstar. Każdy z nich charakteryzuje się przyjemnym electro-popowym polotem i charakterystyczną lekkością. Całość podbijają proste bity, które nie wychodzą na pierwszy plan, stanowiąc jedynie rytmizujące tło, działając tym samym jak masaż na zmysły. Słuchając jej albumu nie trudno jest wymienić inspiracje Poli. Nawiązania do onirycznej Björk czy fascynacje Pati Yang powinny wkrótce powinny postawić ją na jednej półce obok takich gwiazd jak Brodka, Natalia Nykiel czy Mela Koteluk.
Pola stoi jednak przed trudnym zadaniem. Kiedy przez te trzy lata koncertowała po całym świecie w klubach i na zagranicznych festiwalach, swoje debiuty w Polsce zaliczali The Dumplings, XXANAXX czy Bovska, kradnąc jej niszę, którą zaklepała sobie wcześniejszą EP-ką. Wątpię czy uda jej się przebić popularność swoich konkurentek. Jest bowiem dopiero na etapie budowania swojej marki. To co ją wyróżnia są koncerty: żywe instrumenty, zastępujące elektronikę; walka ze scenograficznymi trendami. I ciągła ucieczka od gatunkowego zaszufladkowania. Dla mnie to wystarczy, by zdobyć zaufanie słuchaczy. Właśnie zaczął się sezon ogłoszeń na letnie festiwale. To idealna okazja dla Poli do wypromowania swojej muzyki, która na ten rozgłos jak nikt inny zasługuje.
Na polskiej scenie electro-popowej i alternatywnej zrobiło się przez ostatnie kilka lat dość tłoczno. Ale obecność Poli Rise na pewno działa na jej korzyść. Piosenkarka i zapalona podróżniczka już zapowiedziała, że pracuje nad kolejnym krążkiem. Gwarantuję, że jej kojące melodie jeszcze nieraz zasilą naszą rodzimą bibliotekę.